Post by ShrekStało się zapewne w prosty sposób. Rosjanie wspierający separatystów
zestrzelili liniowca zamiast transportowca jak myśleli. Można się
zastanawiać jak to się stało, że doszło do pomyłki, można się zastanawiać
czy ktoś miał z tego korzyść (jak już się stało to grzech nie skorzystać),
ale powód zestrzelenia jest zapewne prosty. Ktoś strzelał do czegoś innego
niż myślał.
To ostatnie zdanie - pełna zgoda. Ale skoro już teorie spiskowe wciągnęły
Stany i Bliski Wschód, chciałbym zaproponować, a właściwie zrelacjonować
nieco inną.
Jej autorem jest nie byle kto, bo rosyjski historyk Mark Sołonin -
miłośnikom lotnictwa powinien być doskonale znany (choćby z niesamowitej
książki
"Na uśpionych lotniskach").
No to proszę. http://www.solonin.org/article_buk-na-donbasse-zachem w moim
przekładzie i skrótach.
1. Dlaczego w ogóle na Donbas trafił Buk? Rosja ma na wyposażeniu cztery
systemy plot o zasięgu 8-12 km, do wysokości 5-6 km: Osa, Tor, Tunguska i
Pancyr. Na potrzeby saparstystów doskonale by wystarczyły, a jest o nie dużo
łatwiej - w armii RF jest ich ponad 1,5 tysiąca, drugie tyle zarasta
zielskiem w
tyłowych bazach. Buk to zestaw innej klasy - nawet stary model 9K37M1 może
przechwytywać cele lecące z prędkością 2,5 M w odległości 35 km, na
wysokości 22 km. Coś takiego na pewno nie jest potrzebne do zwalczania
szturmowych Su-25 i stareńkich An-26.
2. Dlaczego wysłano na Ukrainę tylko jeden zestaw? Tak się wojny nie
prowadzi; nie znajdziecie w wojsku rozkazów typu "wysłać trzy czołgi, pięć
samolotów, cztery działa"... jednostkami, którymi operują sztabowcy są
baterie, dywizjony, eskadry, a nie pojedyńcze sztuki.
To oczywiście nie przypadek, po prostu skuteczne użycie nowoczesnego
uzbrojenia możliwe jest tylko w ramach systemu, nad którego stworzeniem
długo myśleli doświadczeni ludzie. W tym przypadku samobieżna wyrzutnia
przybyła nawet bez pojazdu amunicyjnego, nie mówiąc już o etatowym składzie
baterii (cztery wyrzutnie, radiolokacja, dowodzenie), co znaczy że na
wystrzeleniu czterech rakiet jej misja się nieodwracalnie kończyła. Innymi
słowy z punktu widzenia separatystycznego plot jeden Buk to grubo za dużo
pod względem jakości i kompletnie za mało pod względem ilości. Sam fakt
wysłania samotnej wyrzutni mówi, że nie była to operacja wojskowa, ale
raczej jednorazowa, 'precyzyjna' operacja specsłużb.
3. Dlaczego Buk jechał tak przedziwną trasą? Rankiem 17 lipca Buk na
przyczepie przejechał granicę i przez Ługańsk przyjechał do Doniecka, czyli
ze wschodu na zachód pokonał praktycznie całe terytorium rebeliantów. W
Doniecku na oczach tysięcy ludzi postał dwie godziny, po czym nieszczęsny
transport z powrotem pojechał na wschód i około południa dotarł do wioski
Pierwomajskoje, 16 km od rosyjskiej granicy. Po co to było? Dlaczego jeździć
ok. 250 km, zamiast od razu tam gdzie trzeba? Tym bardziej, że gdyby
chodziło o przykrycie takich strategicznych pozycji jak Saur Mogiła,
Marinowka czy Dmitrowka można to było spokojnie zrobić z terytorium
rosyjskiego, bez niewygodnych oczu i pytań!
4. Na koniec - dlaczego tak dziwnie zmieniała się w tych dniach trasa rejsu
Aerofłotu SU2074 Moskwa - Larnaka? Na FlightRadar widać, że 14 lipca samolot
lecąc na południe ominął terytorium Ukrainy dużym łukiem od wschodu. 15
lipca przeleciał nad Ukrainą, ale omijając terytorium walk łukiem od
zachodu. A 16 i 17 lipca, kiedy na Donbas wieziono Buka, leciał po prostej
linii, kilkadziesiąt km od linii frontu. Przypadek?
Odpowiedzi na powyższe pytania nie mam, nie mam też żadnych dowodów ani
przecieków. Za hipotezą, którą chcę przedstawić, przemawia tyko jedno:
prostota. Nie potrzeba do niej ani specsłużb Zanzibaru, ani Ukraińców
przewerbowanych na żołd amerykański. Zresztą nie jest to w ogóle moja
hipoteza - pierwszy podał ją ówczesny szef SBU, ja tylko lekko
zmodyfikowałem.
Najkrócej mówiąc, celem było zestrzelenie rejsu Aerofłotu i następujące po
nim przedstawienie w mediach framentów dziecięcych ciał (przypominam, że
słynny fejk z "ukrzyżowanym chłopczykiem" pojawił się ledwie na tydzień
przed Boeingiem) i doprowadzenie emocji do takeigo stanu, który pozwolił
by na otwarte wprowadzenie rosyjskich wojsk na Ukrainę.
Samotny Buk nadawał się do tego idealnie. Nic więcej nie potrzeba (na wielki
i nie manewrujący cel wystarczy jedna, góra dwie rakiety), nic mniej nie
zadziała (wymienione wcześniej zestawy nie sięgną, no i głowice bojowe mają
nie na tyle mocne, żeby jednym trafieniem roznieść na strzępy samolot
pasażerski). No a skoro z góry znamy trasę celu, wystarczy własna
radiolokacja wyrzutni, bez etatowego naprowadzania baterii. W dodatku
spadają nam również wymagania co do załogi, wiec wysłać można kogo nam
wygodnie (czytaj kogo nie szkoda). Operatorom można powiedzieć, że na
zaproszenie żydobanderowca Kołomojskiego do Doniecka leci Boeing nabity
amerykańskimi najemnikami i wszystko gra.
Główny problem był natury technicznej - od linii frontu do trasy samolotu
było 40-50 km. Nawet dla najnowszego Buka z rakietą 9M317 to ciut za dużo,
tym bardziej dla 'donieckiego' ze starszą rakietą 9M38. Klucz od tej zagadki
widzę w znanym fragmencie przechwyconej korespondencji "przejedzie razem z
czołgami 'Wostoka'", jednego z najlepszych batalonów separatystów. Zresztą
to właśnie dowódca Wostoka Chodakowski 'chlapnął' w rozmowie z Reutersem
że widział Buka (podobno zdobycznego).
Tyle że żadnej linii frontu w Donbasie nie było - była pewna orientacyjna
rubież,
wyznaczona łańcuchem blokpostów obu stron. Jednak o ile poszczególne
miejscowości czy drogi były pod jaką-taką kontrolą, tereny między nimi to w
dużej mierze ziemia niczyja. Hybrydowa wojna w Donbasie zna przypadki, kiedy
poszczególne oddziały trafiały prosto do niewoli bez wystrzału, po tym, jak
zabłądziły w otoczenie przeważających sił wroga. Więc Buk w otoczeniu kilku
czołgów - wszystko na gąsienicach - bez problemu mógł pokonać polami
kilkanaście kilometrów do z góry wybranej pozycji, wystrzelic jedną-dwie
rakiety i wrócić. Wszystko w ciągu dwóch godzin. Może nie najprostsze,
ale w pełni wykonalne.
Jednak coś poszło nie tak. Czołgi się nie pojawiły, a pasażerowie rejsu
Moskwa-Larnaka dolecieli cało i zdrowo. Natychmiast powstało pytanie, co
robić z Bukiem? Nie wiemy, kto podejmował decyzje - czy wyrzutnia była pod
bezpośrednią kontrolą Rosjan, czy kierowali nią (we wszystkich sensach tego
słowa) miejscowi separatyści. Sądząc po tym, że powieziono ją w rejon
Marinowki i Saur Mogiły, gdzie wtedy toczyły się zacięte walki, a
przechwycona
korespondencja radiowa zawiera nadprzeciętną ilość wulgaryzmów, to drugie
jest bardziej prawdopodobne. W każdym razie pierwotny plan nie wypalił
i dalsze wydarzenia były raczej spontaniczną improwizacją. Według
najbardziej
rozpowszechnionej wersji separatyći dowiedzieli się od swojego informatora
w ukraińskim sztabie o planowanym wylocie transportowego An-26 i
na niego postanowili się zasadzić w okolicach Snieżnoje.
Tu pojawia się zadziwiające pytanie, jak można pomylić pasażerskiego Boeinga
(wys. 10 km, prędkość 920 km/h) z transportowym An-26 (pułap 7,5 km, maks.
prędkość 540 km/h). Siedząc na fotelu w ciepłym pokoju z całą pewnością
odpowiadam - w żaden sposób nie można!
Jednak bojowa rzeczywistość wygląda inaczej - od przekroczenia granicy
rankiem załoga Buka jeździła tam i z powrotem po Donbasie, bez jedzenia i
odpoczynku, za to z masą nerwów. Dowództwo ewidentnie nie wiedziało czego
chce, i ta nerwowość na pewno udzielała się podkomendnym. O stanie ludzi
można wnioskować z jednego z przechwyconych meldunków, w którym dowódca
mówi że ktoś z załogi się oddalił (wysiadł?) i muszą go znaleźć zanim ruszą.
W
innym stan załogi określą się dosadnym słowem, które można przełożyć jako
"bardzo zmęczeni i zdenerwowani". O szesnastej, po całym dniu w kurzu i
upale, wszyscy chcieli już tylko jednego - cokolwiek zestrzelić i wracać do
domu, do Rosji. Co też zrobili.
Przyznać trzeba, że głupio i niebezpiecznie urządzać taką prowokację, jeśli
szczątki samolotu mogą spaść na teren kontrolowany przez przeciwnika, bo ten
wezwie międzynarodowych ekspertów i do wszystkiego się dokopią. Sam coś
takiego pisałem w pierwsze dni po zestrzeleniu. Jednak w zakładanej sytuacji
natarcia kto by ich do czegokolwiek dopuścił? Z jakiej racji, kto was
wzywał?
Samolot rosyjski, pasażerowie to Rosjanie, szczątki leżą na terytorium
Noworosji,
świeżo wyzwolonych z ucisku banderofaszystowskiej junty. Poszli won! Tak
właśnie, jak powiedziano Polakom kiedy chcieli zabrać szczątki Tu-154 spod
Smoleńska (nawet chociaż polski był i samolot, i pasażerowie).
Na koniec wątpliwość natury ogólnej: przecież to do niczego niepodobne, żeby
tak tajną i ważną operację przeprowadzić z taką bylejakością!
Uwaga słuszna, ale odpowiedzieć można prosto. Wszyscy widzieliśmy, jak
generałowie w lampasach opowiadali nam o "obiektywnych danych kontroli
radiolokacyjnej", o szturmowym Su-25 w roli stratosferycznego myśliwca, o
wpisach hiszpańskiego kontrolera lotów na kijowskim lotnisku. Widzieliśmy
humorystyczne zdjęcia satelitarne i eksperymentalne próby niszczące... a
przecież propaganda (wojna psychologiczna) to bardzo ważny, jeśli nie
najważniejszy element dzisiejszej wojny hybrydowej. Zatem jeśli siedząc w
wygodnych fotelach, za ogromne pieniądze, można przedstawiać TAKIE
dowody i TAK przygotowywać konferencje prasowe, skąd wam przyszło
do głowy że na polu boju, pod ogniem przeciwnika, można to zrobić
staranniej?
--
pzdr,
Jędrzej
"Lotnictwo to ciekawy sport, ale dla wojska jest bezużyteczny!"
- Marszałek Ferdinand Foch