Smok Eustachy
2016-04-25 00:12:18 UTC
Chyba nie było, więc najwyższa pora wrzucić. Szczególnie że jest tu
kilku durni bredzących o braku widoczności.
Przyszła pora, aby upublicznić kilka spraw.
Dla tych, którzy nie znali, nie interesowali się, krótki opis tego jak
to wyglądało z drugiej strony. Życzę udanej lektury.
Wielokrotnie z mediów docierają informacje, które nie licują z
przeciętną inteligencją zwykłego Polaka o faktach, czy też tezach
dotyczących najfatalniejszej w skutkach tragedii, która dotknęła nas
Wszystkich w dniu 10.04.2010r., a tym samym zgorszony jestem postawą
czołowych polityków, którzy z jednej strony stoją na straży informacji
zawartych w rządowym dokumencie, który tworzony był przez ludzi z
tytułami naukowymi, a po którego opublikowaniu ujawniono
nieprawidłowości, które można nazwać „kłamstwem” (ekspertyza IES, a
słowa przypisane Ś.P. gen. A. Błasikowi, które w rzeczywistości były
słowami II pilota Ś. P. ppłk. R. Grzywny), czy CLKP, a z drugiej strony
dyskryminują naukowców, którzy zadają wyjątkowo niewygodne pytania
dotyczące wątpliwości co do znacznej liczby hipotez zawartych w
oficjalnym raporcie.
Mój ogromny dystans do „faktycznych ustaleń” Komisji Millera bierze się
stąd, iż byłem pilotem, dowódcą załogi lądującego o godz. 07:15 czasu
Warszawskiego samolotu w Smoleńsku przed wspomnianą tragedią z
10.04.2010r. Osobiście dostrzegam wiele niezgodności z tym co zostało
zapisane w oficjalnej wersji, co miało potwierdzać winę pilotów
rządowego Tu-154M, a jednocześnie zauważam bezpardonową walkę klasy
politycznej ściśle związanej ze stroną rządową w celu obrony zawartych
tam tez z jednoczesną próbą ośmieszenia pracy ludzi, którzy zajęli
stanowisko mówiące o tym, że jest wiele nieścisłości tam umieszczonych,
a zadawane pytania z ich strony pozostają bez odpowiedzi. Na swoim
przykładzie pragnę pokazać niezrozumiałe działanie Komisji Millera.
Moje lądowanie odbyło się w dniu 10.04.2010r na lotnisku w Smoleńsku,
przy szybko pogarszającej się widzialności, która z 4000m w ciągu kilku
minut spadła do 1500m podanej przez kontrolera i przy której odbyło się
lądowanie. Jednocześnie ten kontroler, ani jeden raz, nie wspomniał
podczas całej korespondencji o obecności chmur, a tym samym podstawie i
wielkości zachmurzenia. Lądowanie wykonałem według podejścia wg
Uproszczonego Systemu Lądowania (USL) na dwie radiolatarnie. Możliwe
było również podejście na dwie radiolatarnie połączone z radiolokacyjnym
systemem lądowania (RSL) przy widzialności 1000m, ponieważ moje minimum,
jak i lotniska wynosiło 100m podstawy chmur z widzialnością 1000m.
Decyzję o zniżaniu się poniżej wysokości decyzji i lądowaniu podjąłem po
uzyskaniu kontaktu wzrokowego ze światłami podejścia i ziemią zanim
samolot osiągnął wysokość minimalnego zniżania dla tego lotniska równą
100m nad poziomem lotniska przed osiągnięciem pozycji na ścieżce nad BRL
(Bliższa Radiolatarnia, która oddalona była od progu pasa 1100m).
Z przyczyn jedynie znanych członkom Komisji Millera, w maju 2010r. na
polecenie Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON (płk M. Grochowski)
przysłano polecenie do Dowództwa Sił Powietrznych w którym zlecono
sprawdzenie lądowania samolotu Jak-40. Dowódca Sił powietrznych gen. L.
Majewski powołał taką komisję do badania incydentów na czele której
stanął ppłk J. Jarmuła. Po przesłuchaniach załogi samolotu Jak-40, osób
funkcyjnych będącymi w tym dniu DKL-ami (Dyżurnymi Kierownikami Lotów) i
zbadaniu wszystkich dostępnych dowodów komisja ustaliła, że nie
dopatrzyła się złamania RL-2006 (Regulaminu lotów), ani przepisów
lotniczych, co zostało przedstawione przez rzecznika prasowego DSP ppłk.
R. Kupracza w dniu 10.06.2010r., co podało PAP w krótkiej informacji
http://wiadomosci.gazeta.pl/…/1,114873,7999753,Wojsko__Waru…
Miesiąc później ppłk. Jarmuła w rozmowie ze mną potwierdził, że
orzeczenie komisji badającej lądowanie samolotu Jak-40 w Smoleńsku z
dziennikarzami oczyszcza załogę ze wszelkich zarzutów dotyczących
lądowania ponizej warunków minimalnych (oskarżono mnie o lądowanie przy
podstawie poniżej 60m i widzialności ponizej 1000m), ale orzeczenie od
miesiąca leży w szufladzie, a gen. Majewski nie ma czasu, aby podpisać
owe orzeczenie odrzucające zarzut wykonania lądowania z naruszeniem
prawa, dlatego też czeka, aż Pan generał znajdzie dla niego czas.
W międzyczasie trwała bezpardonowa nagonka mediów związanych z rządem na
załogę Jaka-40, która utrwalała przekonanie w społeczeństwie, że
lądowanie odbyło się bez zachowania elementarnych zasad bezpieczeństwa.
Proszę sobie wyobrazić, jak wielka była moja frustracja, gdy z jednej
strony media kreują już samoistną tezę, że winny jestem śmierci 96 osób,
gdy nikt ze strony wojskowej nie stanął w obronie żołnierzy – mam tutaj
na myśli Rzecznika Prasowego DSP, który nabrał wody w usta i nie
próbował sprostowywać informacji zawartych w doniesieniach medialnych i
gen. L. Majewskiego, który jako dowódca SP wydał zakaz wypowiadania się
na temat samej katastrofy i spraw z nią związanymi, a jednocześnie
kreowana pomoc psychologiczna osobom jej potrzebującym staje się fikcją.
W październiku zadzwonił do mnie jeden z członków KBI badającej moje
lądowanie kpt. P. Kotłowski i poprosił mnie, abym opowiedział mu raz
jeszcze jak wyglądało moje lądowanie. Po krótkiej rozmowie skwitował to
stwierdzeniem, że: „Z czegoś takiego każdy prawnik Ciebie wybroni”,
zdziwiły mnie jego słowa, ale nie miałem okazji zapytać się co miał na
myśli, ponieważ szybko się rozłączył.
23.12.2010r. po godzinie 16:00 przychodzi faks z DSP do 36 SPLT
podpisany przez gen. Majewskiego w którym jest napisane, aby wyciągnąć
wnioski dyscyplinarne od załogi Jak-40 lądującego w Smoleńsku przed
katastrofą. W dniu 24.12. z samego rana zostaję wezwany przez dowódcę
jednostki płk. M. Jemielniaka na rozmowę w tej sprawie. Proszę o
zapoznanie się z kartą incydentu na którą się powoływano, dostaję
odpowiedź, że będę mógł się z nią zapoznać po Świętach Bożego Narodzenia.
W pierwszy dzień po świętach jestem wezwany ponownie i pokazano mi do
wglądu dokumentację, która orzeka, że załoga złamała prawo świadomie
lądując poniżej warunków minimalnych narażając tym samym pasażerów i
sprzęt lotniczy i klasyfikuje ten czyn jako błędna organizacja szkolenia
(O), a nie czynnik ludzki. Zapoznając się z treścią tej karty wzrasta we
mnie przekonanie, że jest to działanie zaplanowane i mające wpłynąć na
dalsze działania, które takim orzeczeniem mają być potwierdzeniem tez,
które są wieszczone przez media. Wprost mówiąc, odniosłem przekonanie,
że wskazując winę pilotów samolotu Jak-40 i udowadniając ją, nikt
wówczas nie będzie próbował podważyć kwestii chęci wykonania zadania „za
wszelką cenę” przez tragicznie zmarłą załogę samolotu Tu-154M. W tym
momencie zgłaszam płk. Jemielniakowi chęć natychmiastowego odwołania się
od tego orzeczenia komisji, dostaję jednak polecenie, aby zaczekać do
04.01.2011r., kiedy to ta karta incydentu zostanie oficjalnie odczytana.
Tutaj następuje kulminacja całej sytuacji, którą opiszę szczegółowo.
04.01.2011r. do jednostki przyjeżdża płk Kowalczyk szef BL przy DSP,
ppłk Jarmuła przewodniczący komisji badającej lądowanie Jaka-40 oraz
ppłk Purwin z CHSZRP. Ppłk Jarmuła prosi zgromadzonych, aby Ci wynieśli
wszystkie urządzenia elektroniczne, ponieważ poruszane sprawy na tym
spotkaniu dotyczą również trwającej w toku sprawy katastrofy samolotu
Tu-154M. Co najciekawsze, dokument dostał klauzulę „JAWNE”. Wszyscy
opuszczają salę odpraw i wracają po kilkuminutowej przerwie. Pomimo iż
wielokrotnie zapoznawałem się z tą kartą, to sposób w jaki była
odczytywana, intonacja głosu ppłk. Jarmuły spowodowało, że podnoszę
rękę, aby w trakcie odczytu na chwilę się zatrzymano i wyjaśniono skąd
wzięły się takie niedorzeczności w karcie incydentu. Usłyszałem wówczas
od ppłk Jarmuły „Panie Arturze, proszę poczekać. Doczytam do końca i
będzie Pan mógł zadać pytania”. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz i
usłyszałem to samo. Po zakończonym odczycie zadałem trzy pytania
dotyczące karty incydentu.
Pierwsze skierowane do ppłk Jarmuły: „Panie pułkowniku, proszę podać
jakie warunki panowały w Smoleńsku o godzinie 05:06 i 05:26 UTC”,
przypominam, że moje lądowanie odbyło się około 05:15 UTC (odpowiednio
07:06 i 07:26, a także 07:15 czasu Warszawskiego).
Zaczął wertować kartę incydentu. Wówczas dodałem: „Panie pułkowniku,
załącznik nr 1. Wiem, ponieważ miałem okazję zapoznać się z dokumentacją.”
Odnajduje załącznik. Jest mocno zaskoczony co tam jest napisane, czyta
marszcząc czoło i pyta się mnie przy wszystkich: „Panie poruczniku, czy
Pan wie z jakiego lotniska są te dane?”.
Wówczas odpowiedziałem: „Tak Panie pułkowniku, z lotniska Smoleńsk
północny, gdzie wykonywałem loty w dniu 07 i 10.04.2010r. Proszę
przeczytać warunki meteorologiczne z godziny 5.06 UTC.”
Były to warunki meteorologiczne odnotowane przez meteorologa
dyżurującego tego dnia w lotniskowym biurze meteorologicznym mierzone 9
minut przed moim lądowaniem.
Pułkownik czyta warunki z godziny 05:06 UTC: „Zachmurzenie 6/10 o
podstawie 150m i widzialność 2000m”. Poprosiłem, aby przeczytał warunki
odnotowane o godzinie 05:26, czyli 11 minut po moim lądowaniu. Pułkownik
zaczyna czytać: „Zachmurzenie 10/10 o podstawie 100m i widzialność
1000m”. Zaznaczam, ze jeszcze przy tych warunkach mogłem wykonać
lądowanie na lotnisku zgodnie z prawem i poziomem wyszkolenia.
Zadałem retoryczne pytanie: „Gdzie jest tam napisane, że podstawa
wynosiła 60m?”
Swój wzrok skierowałem na ppłk. Purwina i zapytałem: „Panie pułkowniku,
twierdzi Pan że lądowałem przy podstawie 60m i niższej. Proszę mi
powiedzieć jaka była wartość zachmurzenia na tej wysokości?”
Dłuższą chwilę czekałem na odpowiedź, jednak jej nie uzyskałem.
Zadałem trzecie pytanie skierowane do całej komisji: „ Nie chodzi tutaj
już tylko o mnie i moją załogę, ale o wszystkich na tej sali, którzy
będą wykonywać loty na statkach powietrznych. Proszę mi powiedzieć
dlaczego osoba, która pilotuje samolot, śmigłowiec nie miałaby podjąć
decyzji o kontynuowaniu podejścia do lądowania jeżeli zanim osiągnie
wysokość decyzji ma pewny kontakt wzrokowy ze światłami DS. i ziemią?”
W tym momencie wstał milczący cały czas ppłk. Purwin i rozpoczął swoją
wypowiedź, której ogólny wydźwięk był taki, że: „Komisja przeprowadziła
analizę warunków meteorologicznych panujących w Smoleńsku w dniu 10.04 i
jednoznacznie stwierdziła, że lądowanie odbyło się przy podstawie 60m i
widzialności poniżej kilometra. Dlatego też nieważne jest co mówi
porucznik i nieważne co napisano. Mogłoby być napisane, że było BCH 10
(bezchmurne niebo i widzialność 10 km), komisja podjęła decyzję i ta
decyzja jest niepodważalna i ostateczna.”
Ze zdumienia otworzyłem szerzej oczy. Kontroler z wieży w dniu 10.04.
podał widzialność większą niż 1000m co było nagrane na magnetofonie
Jak-40. Dyżurny meteorolog zanotował widzialność większą niż 1000m. Jak
można tak mówić przy wszystkich, jak można podważać informacje
meteorologiczne najpierw zmierzone przez radzieckiego meteorologa, który
na miejscu robił pomiary, które później przekazane zostały przez KBWLLP
tej komisji. Nie spodziewałem się, że najciekawsze jeszcze zostanie
powiedziane, ponieważ wstał Pan płk Kowalczyk i przy wszystkich zaczął
omawiać jak powstała komisja do zbadania lądowania Jaka-40. Powtórzył
cały proces twórczy od „zlecenia” inspektoratu BL dowodzonego przez płk.
Mirosława Grochowskiego, czynnego członka komisji badającej katastrofę
rządowego samolotu Tu-154M, przez pierwsze orzeczenie komisji
uniewinniające załogę, które musiało wylądować w koszu, ponieważ Pan
Edmund Klich wielokrotnie dzwonił do odpowiednich osób w DSP i nalegał,
aby sprawa lądowania została dogłębnie zbadana, co zostało przedstawione
w artykule Pani Klaudii Hatały 01.02.2011r. pod tytułem „Minister
sprawiedliwości o lądowaniu Jaka-40: kontrolerzy popełnili błędy”.
http://www.polskieradio.pl/…/305403,Minister-sprawiedliwosc…
Pan płk Kowalczyk przedstawił nieco inaczej słowa, które wypowiedział.
E. Klich we wskazanym wyżej artykule "przyznał, że dzwonił do
odpowiednich osób w dowództwie Sił Powietrznych i apelował, by dokładnie
przebadać lądowanie Jaka-40". Powiedział wprost: „ Początkowo komisja
nie dopatrzyła się, aby załoga Jaka-40 złamała zasady wykonywania lotów,
ale zadzwonił do mnie Edmund Klich i powiedział, że jeżeli nie ukażemy
załogi Jaka to strzelimy sobie w stopę”. Dlatego ponownie zbadano sprawę
i trwało to tak długo ponieważ do października czekali na warunki
meteorologiczne ze Smoleńska przekazane przez KBWLLP…” (załącznik z
warunkami meteorologicznymi o które zapytałem).
Nie wierzyłem własnym uszom. Jak można powiedzieć coś takiego przy tak
licznej grupie ludzi nie poddając w wątpliwość wyników swojej
działalności zawodowej? Gdzie honor żołnierza Polskiego, kodeks honorowy
oficera!? Wydźwięk dalszej wypowiedzi był taki, że załoga Jak-40 która
wylądowała w Smoleńsku na 1godz. 26 min. przed zdarzeniem nie ma prawa
odwołać się od orzeczenia komisji. Wstałem wówczas i bezpośrednio
zapytałem pułkownika: „ Czy to oznacza, że załoga nie ma prawa do
odwołania się od orzeczenia komisji?”
Na to płk Kowalczyk odpowiedział podniesionym głosem i tutaj cytuję z
góry przepraszając za sposób wypowiedzi: „Jeżeli uważam, że komisja jest
do dupy, że pracowała do dupy, to jak najbardziej mogę się odwołać.”
Szybko odpowiedziałem: „ Dziękuję Panie pułkowniku, tylko to chciałem
usłyszeć”.
Gdy zakończono to przedstawienie, wychodzący z sali płk. Kowalczyk
poprosił mnie, abym razem z nim i innymi mu towarzyszącymi osobami
wyszedł. Zatrzymaliśmy się na korytarzu przed gabinetem dowódcy pułku.
Oprócz mnie był tam jeszcze szef BL jednostki mjr A. Borowy, który zadał
ku mojemu zdziwieniu pytanie płk. Kowalczykowi: „Co to było? Co wy …
wyprawiacie? Przyjeżdżacie nieprzygotowani, oskarżacie człowieka, że
popełnił przestępstwo, a porucznik wstaje i Was punktuje?”
Chwilę później poszedłem z gotowym pismem odwołującym się do Szefa
Sztabu Generalnego WP i złożyłem je w kancelarii niejawnej. Jeszcze tego
samego dnia składają takie pisma członkowie mojej załogi: por. Rafała
Kowaleczo i Ś.P. mł. chor. sztab. Remigiusz Muś. Początkowo pismo Ś.P.
mł. chor. sztab. Musia zostaje odrzucone przez płk. Mirosława
Jemielniaka ponieważ było „za ostre”, a były tam przytoczone wypowiedzi
członków KBI, którzy przybyli odczytać kartę incydentu. Następna,
złagodzona wersja została zaakceptowana.
Szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch po zaopiniowaniu przez
Inspektorat Bezpieczeństwa Lotów MON podtrzymał zawarte w nim tezy ujęte
przez KBI i pouczono mnie, że od niniejszego rozpatrzenia odwołania
zainteresowanemu nie przysługuje prawo wniesienia odwołania do Ministra
Obrony Narodowej, ani skarga do wojewódzkiego sądu administracyjnego. W
tym momencie dotarło do mnie, że jedyne co mogę zrobić to skontaktować
się z prawnikiem, który od tego momentu zacznie mnie reprezentować,
ponieważ sam już nie byłem w stanie stawić czoła tej jawnej
niesprawiedliwości na którą przyzwolenie dała armia wraz z cywilnym jej
nadzorem .
Jednocześnie gen. Majewski składa doniesienie do prokuratury wojskowej
na załogę samolotu Jak-40 o możliwości popełnienia przestępstwa.
Rozkazem gen. Majewskiego odsunięty jestem od wykonywania lotów z
najważniejszymi osobami w państwie.
W trakcie reorganizacji pułku zostaję cofnięty z etatu dowódcy załogi na
etat starszego pilota (II pilota).
Dowiaduję się, że na posiedzeniu ZBL w DSP wydane jest polecenie
podległym komórkom BL w jednostkach lotniczych, aby całą kartę incydentu
lądowania samolotu Jak-40 w Smoleńsku odczytać przy pełnym składzie
osobowym, co jest precedensem w takich sytuacjach.
Płk Jemielniak przekazuje mi informację, że gen. Majewski chce szybko
zakończyć sprawę, a tym samym najlepiej będzie, jeżeli dobrowolnie
poddam się karze. Odmawiając przyjęcia takiego rozwiązania sprawy,
straszony jestem, że gen Majewski może odsunąć mnie od latania, zabrać
mi klasę pilota, a tym samym część przysługującego mi uposażenia,
jednocześnie może „tymczasowo” wysłać mnie do jakiejś innej jednostki,
niewiadomo gdzie, gdzie będę czekał na zakończenie sprawy.
W efekcie rozwiązania 36 SPLT, pomimo wielokrotnych zapowiedzi, że
zostaną przeprowadzone rozmowy kadrowe, na których każdy dostanie nową
propozycję, ja miałem jedynie jedną, na której dowiedziałem się, że nie
ma dla mnie etatu.
W grudniu przychodzi imienny rozkaz, który nakazuje stawić mi się na
początku stycznia w jednostce w Krakowie, bez żadnych szczegółów jaką
funkcję miałbym tam pełnić. Z obawy, że ziści się scenariusz wskazany w
czasie jednej z rozmów z płk. Jemielniakiem, że zostanę odsunięty od
latania postanowiłem złożyć wypowiedzenie ze służby zawodowej. Z dniem
01.02.2012r. zostałem porucznikiem rezerwy – emerytem.
I to wszystko spotkało mnie, ponieważ wykonywałem swoje zadania
najlepiej jak tylko potrafiłem. To czeka żołnierza zawodowego, który nie
oczekuje niczego więcej niż odrobinę szacunku i słowa dziękuję za swoją
ofiarną służbę.
23.02.2015r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa postanawia umorzyć śledztwo z
doniesienia gen. L. Majewskiego w sprawie lądowania Jak-40 w Smoleńsku.
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/305403,Minister-sprawiedliwosci-o-ladowaniu-Jaka40-kontrolerzy-popelnili-bledy
kilku durni bredzących o braku widoczności.
Przyszła pora, aby upublicznić kilka spraw.
Dla tych, którzy nie znali, nie interesowali się, krótki opis tego jak
to wyglądało z drugiej strony. Życzę udanej lektury.
Wielokrotnie z mediów docierają informacje, które nie licują z
przeciętną inteligencją zwykłego Polaka o faktach, czy też tezach
dotyczących najfatalniejszej w skutkach tragedii, która dotknęła nas
Wszystkich w dniu 10.04.2010r., a tym samym zgorszony jestem postawą
czołowych polityków, którzy z jednej strony stoją na straży informacji
zawartych w rządowym dokumencie, który tworzony był przez ludzi z
tytułami naukowymi, a po którego opublikowaniu ujawniono
nieprawidłowości, które można nazwać „kłamstwem” (ekspertyza IES, a
słowa przypisane Ś.P. gen. A. Błasikowi, które w rzeczywistości były
słowami II pilota Ś. P. ppłk. R. Grzywny), czy CLKP, a z drugiej strony
dyskryminują naukowców, którzy zadają wyjątkowo niewygodne pytania
dotyczące wątpliwości co do znacznej liczby hipotez zawartych w
oficjalnym raporcie.
Mój ogromny dystans do „faktycznych ustaleń” Komisji Millera bierze się
stąd, iż byłem pilotem, dowódcą załogi lądującego o godz. 07:15 czasu
Warszawskiego samolotu w Smoleńsku przed wspomnianą tragedią z
10.04.2010r. Osobiście dostrzegam wiele niezgodności z tym co zostało
zapisane w oficjalnej wersji, co miało potwierdzać winę pilotów
rządowego Tu-154M, a jednocześnie zauważam bezpardonową walkę klasy
politycznej ściśle związanej ze stroną rządową w celu obrony zawartych
tam tez z jednoczesną próbą ośmieszenia pracy ludzi, którzy zajęli
stanowisko mówiące o tym, że jest wiele nieścisłości tam umieszczonych,
a zadawane pytania z ich strony pozostają bez odpowiedzi. Na swoim
przykładzie pragnę pokazać niezrozumiałe działanie Komisji Millera.
Moje lądowanie odbyło się w dniu 10.04.2010r na lotnisku w Smoleńsku,
przy szybko pogarszającej się widzialności, która z 4000m w ciągu kilku
minut spadła do 1500m podanej przez kontrolera i przy której odbyło się
lądowanie. Jednocześnie ten kontroler, ani jeden raz, nie wspomniał
podczas całej korespondencji o obecności chmur, a tym samym podstawie i
wielkości zachmurzenia. Lądowanie wykonałem według podejścia wg
Uproszczonego Systemu Lądowania (USL) na dwie radiolatarnie. Możliwe
było również podejście na dwie radiolatarnie połączone z radiolokacyjnym
systemem lądowania (RSL) przy widzialności 1000m, ponieważ moje minimum,
jak i lotniska wynosiło 100m podstawy chmur z widzialnością 1000m.
Decyzję o zniżaniu się poniżej wysokości decyzji i lądowaniu podjąłem po
uzyskaniu kontaktu wzrokowego ze światłami podejścia i ziemią zanim
samolot osiągnął wysokość minimalnego zniżania dla tego lotniska równą
100m nad poziomem lotniska przed osiągnięciem pozycji na ścieżce nad BRL
(Bliższa Radiolatarnia, która oddalona była od progu pasa 1100m).
Z przyczyn jedynie znanych członkom Komisji Millera, w maju 2010r. na
polecenie Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON (płk M. Grochowski)
przysłano polecenie do Dowództwa Sił Powietrznych w którym zlecono
sprawdzenie lądowania samolotu Jak-40. Dowódca Sił powietrznych gen. L.
Majewski powołał taką komisję do badania incydentów na czele której
stanął ppłk J. Jarmuła. Po przesłuchaniach załogi samolotu Jak-40, osób
funkcyjnych będącymi w tym dniu DKL-ami (Dyżurnymi Kierownikami Lotów) i
zbadaniu wszystkich dostępnych dowodów komisja ustaliła, że nie
dopatrzyła się złamania RL-2006 (Regulaminu lotów), ani przepisów
lotniczych, co zostało przedstawione przez rzecznika prasowego DSP ppłk.
R. Kupracza w dniu 10.06.2010r., co podało PAP w krótkiej informacji
http://wiadomosci.gazeta.pl/…/1,114873,7999753,Wojsko__Waru…
Miesiąc później ppłk. Jarmuła w rozmowie ze mną potwierdził, że
orzeczenie komisji badającej lądowanie samolotu Jak-40 w Smoleńsku z
dziennikarzami oczyszcza załogę ze wszelkich zarzutów dotyczących
lądowania ponizej warunków minimalnych (oskarżono mnie o lądowanie przy
podstawie poniżej 60m i widzialności ponizej 1000m), ale orzeczenie od
miesiąca leży w szufladzie, a gen. Majewski nie ma czasu, aby podpisać
owe orzeczenie odrzucające zarzut wykonania lądowania z naruszeniem
prawa, dlatego też czeka, aż Pan generał znajdzie dla niego czas.
W międzyczasie trwała bezpardonowa nagonka mediów związanych z rządem na
załogę Jaka-40, która utrwalała przekonanie w społeczeństwie, że
lądowanie odbyło się bez zachowania elementarnych zasad bezpieczeństwa.
Proszę sobie wyobrazić, jak wielka była moja frustracja, gdy z jednej
strony media kreują już samoistną tezę, że winny jestem śmierci 96 osób,
gdy nikt ze strony wojskowej nie stanął w obronie żołnierzy – mam tutaj
na myśli Rzecznika Prasowego DSP, który nabrał wody w usta i nie
próbował sprostowywać informacji zawartych w doniesieniach medialnych i
gen. L. Majewskiego, który jako dowódca SP wydał zakaz wypowiadania się
na temat samej katastrofy i spraw z nią związanymi, a jednocześnie
kreowana pomoc psychologiczna osobom jej potrzebującym staje się fikcją.
W październiku zadzwonił do mnie jeden z członków KBI badającej moje
lądowanie kpt. P. Kotłowski i poprosił mnie, abym opowiedział mu raz
jeszcze jak wyglądało moje lądowanie. Po krótkiej rozmowie skwitował to
stwierdzeniem, że: „Z czegoś takiego każdy prawnik Ciebie wybroni”,
zdziwiły mnie jego słowa, ale nie miałem okazji zapytać się co miał na
myśli, ponieważ szybko się rozłączył.
23.12.2010r. po godzinie 16:00 przychodzi faks z DSP do 36 SPLT
podpisany przez gen. Majewskiego w którym jest napisane, aby wyciągnąć
wnioski dyscyplinarne od załogi Jak-40 lądującego w Smoleńsku przed
katastrofą. W dniu 24.12. z samego rana zostaję wezwany przez dowódcę
jednostki płk. M. Jemielniaka na rozmowę w tej sprawie. Proszę o
zapoznanie się z kartą incydentu na którą się powoływano, dostaję
odpowiedź, że będę mógł się z nią zapoznać po Świętach Bożego Narodzenia.
W pierwszy dzień po świętach jestem wezwany ponownie i pokazano mi do
wglądu dokumentację, która orzeka, że załoga złamała prawo świadomie
lądując poniżej warunków minimalnych narażając tym samym pasażerów i
sprzęt lotniczy i klasyfikuje ten czyn jako błędna organizacja szkolenia
(O), a nie czynnik ludzki. Zapoznając się z treścią tej karty wzrasta we
mnie przekonanie, że jest to działanie zaplanowane i mające wpłynąć na
dalsze działania, które takim orzeczeniem mają być potwierdzeniem tez,
które są wieszczone przez media. Wprost mówiąc, odniosłem przekonanie,
że wskazując winę pilotów samolotu Jak-40 i udowadniając ją, nikt
wówczas nie będzie próbował podważyć kwestii chęci wykonania zadania „za
wszelką cenę” przez tragicznie zmarłą załogę samolotu Tu-154M. W tym
momencie zgłaszam płk. Jemielniakowi chęć natychmiastowego odwołania się
od tego orzeczenia komisji, dostaję jednak polecenie, aby zaczekać do
04.01.2011r., kiedy to ta karta incydentu zostanie oficjalnie odczytana.
Tutaj następuje kulminacja całej sytuacji, którą opiszę szczegółowo.
04.01.2011r. do jednostki przyjeżdża płk Kowalczyk szef BL przy DSP,
ppłk Jarmuła przewodniczący komisji badającej lądowanie Jaka-40 oraz
ppłk Purwin z CHSZRP. Ppłk Jarmuła prosi zgromadzonych, aby Ci wynieśli
wszystkie urządzenia elektroniczne, ponieważ poruszane sprawy na tym
spotkaniu dotyczą również trwającej w toku sprawy katastrofy samolotu
Tu-154M. Co najciekawsze, dokument dostał klauzulę „JAWNE”. Wszyscy
opuszczają salę odpraw i wracają po kilkuminutowej przerwie. Pomimo iż
wielokrotnie zapoznawałem się z tą kartą, to sposób w jaki była
odczytywana, intonacja głosu ppłk. Jarmuły spowodowało, że podnoszę
rękę, aby w trakcie odczytu na chwilę się zatrzymano i wyjaśniono skąd
wzięły się takie niedorzeczności w karcie incydentu. Usłyszałem wówczas
od ppłk Jarmuły „Panie Arturze, proszę poczekać. Doczytam do końca i
będzie Pan mógł zadać pytania”. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz i
usłyszałem to samo. Po zakończonym odczycie zadałem trzy pytania
dotyczące karty incydentu.
Pierwsze skierowane do ppłk Jarmuły: „Panie pułkowniku, proszę podać
jakie warunki panowały w Smoleńsku o godzinie 05:06 i 05:26 UTC”,
przypominam, że moje lądowanie odbyło się około 05:15 UTC (odpowiednio
07:06 i 07:26, a także 07:15 czasu Warszawskiego).
Zaczął wertować kartę incydentu. Wówczas dodałem: „Panie pułkowniku,
załącznik nr 1. Wiem, ponieważ miałem okazję zapoznać się z dokumentacją.”
Odnajduje załącznik. Jest mocno zaskoczony co tam jest napisane, czyta
marszcząc czoło i pyta się mnie przy wszystkich: „Panie poruczniku, czy
Pan wie z jakiego lotniska są te dane?”.
Wówczas odpowiedziałem: „Tak Panie pułkowniku, z lotniska Smoleńsk
północny, gdzie wykonywałem loty w dniu 07 i 10.04.2010r. Proszę
przeczytać warunki meteorologiczne z godziny 5.06 UTC.”
Były to warunki meteorologiczne odnotowane przez meteorologa
dyżurującego tego dnia w lotniskowym biurze meteorologicznym mierzone 9
minut przed moim lądowaniem.
Pułkownik czyta warunki z godziny 05:06 UTC: „Zachmurzenie 6/10 o
podstawie 150m i widzialność 2000m”. Poprosiłem, aby przeczytał warunki
odnotowane o godzinie 05:26, czyli 11 minut po moim lądowaniu. Pułkownik
zaczyna czytać: „Zachmurzenie 10/10 o podstawie 100m i widzialność
1000m”. Zaznaczam, ze jeszcze przy tych warunkach mogłem wykonać
lądowanie na lotnisku zgodnie z prawem i poziomem wyszkolenia.
Zadałem retoryczne pytanie: „Gdzie jest tam napisane, że podstawa
wynosiła 60m?”
Swój wzrok skierowałem na ppłk. Purwina i zapytałem: „Panie pułkowniku,
twierdzi Pan że lądowałem przy podstawie 60m i niższej. Proszę mi
powiedzieć jaka była wartość zachmurzenia na tej wysokości?”
Dłuższą chwilę czekałem na odpowiedź, jednak jej nie uzyskałem.
Zadałem trzecie pytanie skierowane do całej komisji: „ Nie chodzi tutaj
już tylko o mnie i moją załogę, ale o wszystkich na tej sali, którzy
będą wykonywać loty na statkach powietrznych. Proszę mi powiedzieć
dlaczego osoba, która pilotuje samolot, śmigłowiec nie miałaby podjąć
decyzji o kontynuowaniu podejścia do lądowania jeżeli zanim osiągnie
wysokość decyzji ma pewny kontakt wzrokowy ze światłami DS. i ziemią?”
W tym momencie wstał milczący cały czas ppłk. Purwin i rozpoczął swoją
wypowiedź, której ogólny wydźwięk był taki, że: „Komisja przeprowadziła
analizę warunków meteorologicznych panujących w Smoleńsku w dniu 10.04 i
jednoznacznie stwierdziła, że lądowanie odbyło się przy podstawie 60m i
widzialności poniżej kilometra. Dlatego też nieważne jest co mówi
porucznik i nieważne co napisano. Mogłoby być napisane, że było BCH 10
(bezchmurne niebo i widzialność 10 km), komisja podjęła decyzję i ta
decyzja jest niepodważalna i ostateczna.”
Ze zdumienia otworzyłem szerzej oczy. Kontroler z wieży w dniu 10.04.
podał widzialność większą niż 1000m co było nagrane na magnetofonie
Jak-40. Dyżurny meteorolog zanotował widzialność większą niż 1000m. Jak
można tak mówić przy wszystkich, jak można podważać informacje
meteorologiczne najpierw zmierzone przez radzieckiego meteorologa, który
na miejscu robił pomiary, które później przekazane zostały przez KBWLLP
tej komisji. Nie spodziewałem się, że najciekawsze jeszcze zostanie
powiedziane, ponieważ wstał Pan płk Kowalczyk i przy wszystkich zaczął
omawiać jak powstała komisja do zbadania lądowania Jaka-40. Powtórzył
cały proces twórczy od „zlecenia” inspektoratu BL dowodzonego przez płk.
Mirosława Grochowskiego, czynnego członka komisji badającej katastrofę
rządowego samolotu Tu-154M, przez pierwsze orzeczenie komisji
uniewinniające załogę, które musiało wylądować w koszu, ponieważ Pan
Edmund Klich wielokrotnie dzwonił do odpowiednich osób w DSP i nalegał,
aby sprawa lądowania została dogłębnie zbadana, co zostało przedstawione
w artykule Pani Klaudii Hatały 01.02.2011r. pod tytułem „Minister
sprawiedliwości o lądowaniu Jaka-40: kontrolerzy popełnili błędy”.
http://www.polskieradio.pl/…/305403,Minister-sprawiedliwosc…
Pan płk Kowalczyk przedstawił nieco inaczej słowa, które wypowiedział.
E. Klich we wskazanym wyżej artykule "przyznał, że dzwonił do
odpowiednich osób w dowództwie Sił Powietrznych i apelował, by dokładnie
przebadać lądowanie Jaka-40". Powiedział wprost: „ Początkowo komisja
nie dopatrzyła się, aby załoga Jaka-40 złamała zasady wykonywania lotów,
ale zadzwonił do mnie Edmund Klich i powiedział, że jeżeli nie ukażemy
załogi Jaka to strzelimy sobie w stopę”. Dlatego ponownie zbadano sprawę
i trwało to tak długo ponieważ do października czekali na warunki
meteorologiczne ze Smoleńska przekazane przez KBWLLP…” (załącznik z
warunkami meteorologicznymi o które zapytałem).
Nie wierzyłem własnym uszom. Jak można powiedzieć coś takiego przy tak
licznej grupie ludzi nie poddając w wątpliwość wyników swojej
działalności zawodowej? Gdzie honor żołnierza Polskiego, kodeks honorowy
oficera!? Wydźwięk dalszej wypowiedzi był taki, że załoga Jak-40 która
wylądowała w Smoleńsku na 1godz. 26 min. przed zdarzeniem nie ma prawa
odwołać się od orzeczenia komisji. Wstałem wówczas i bezpośrednio
zapytałem pułkownika: „ Czy to oznacza, że załoga nie ma prawa do
odwołania się od orzeczenia komisji?”
Na to płk Kowalczyk odpowiedział podniesionym głosem i tutaj cytuję z
góry przepraszając za sposób wypowiedzi: „Jeżeli uważam, że komisja jest
do dupy, że pracowała do dupy, to jak najbardziej mogę się odwołać.”
Szybko odpowiedziałem: „ Dziękuję Panie pułkowniku, tylko to chciałem
usłyszeć”.
Gdy zakończono to przedstawienie, wychodzący z sali płk. Kowalczyk
poprosił mnie, abym razem z nim i innymi mu towarzyszącymi osobami
wyszedł. Zatrzymaliśmy się na korytarzu przed gabinetem dowódcy pułku.
Oprócz mnie był tam jeszcze szef BL jednostki mjr A. Borowy, który zadał
ku mojemu zdziwieniu pytanie płk. Kowalczykowi: „Co to było? Co wy …
wyprawiacie? Przyjeżdżacie nieprzygotowani, oskarżacie człowieka, że
popełnił przestępstwo, a porucznik wstaje i Was punktuje?”
Chwilę później poszedłem z gotowym pismem odwołującym się do Szefa
Sztabu Generalnego WP i złożyłem je w kancelarii niejawnej. Jeszcze tego
samego dnia składają takie pisma członkowie mojej załogi: por. Rafała
Kowaleczo i Ś.P. mł. chor. sztab. Remigiusz Muś. Początkowo pismo Ś.P.
mł. chor. sztab. Musia zostaje odrzucone przez płk. Mirosława
Jemielniaka ponieważ było „za ostre”, a były tam przytoczone wypowiedzi
członków KBI, którzy przybyli odczytać kartę incydentu. Następna,
złagodzona wersja została zaakceptowana.
Szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch po zaopiniowaniu przez
Inspektorat Bezpieczeństwa Lotów MON podtrzymał zawarte w nim tezy ujęte
przez KBI i pouczono mnie, że od niniejszego rozpatrzenia odwołania
zainteresowanemu nie przysługuje prawo wniesienia odwołania do Ministra
Obrony Narodowej, ani skarga do wojewódzkiego sądu administracyjnego. W
tym momencie dotarło do mnie, że jedyne co mogę zrobić to skontaktować
się z prawnikiem, który od tego momentu zacznie mnie reprezentować,
ponieważ sam już nie byłem w stanie stawić czoła tej jawnej
niesprawiedliwości na którą przyzwolenie dała armia wraz z cywilnym jej
nadzorem .
Jednocześnie gen. Majewski składa doniesienie do prokuratury wojskowej
na załogę samolotu Jak-40 o możliwości popełnienia przestępstwa.
Rozkazem gen. Majewskiego odsunięty jestem od wykonywania lotów z
najważniejszymi osobami w państwie.
W trakcie reorganizacji pułku zostaję cofnięty z etatu dowódcy załogi na
etat starszego pilota (II pilota).
Dowiaduję się, że na posiedzeniu ZBL w DSP wydane jest polecenie
podległym komórkom BL w jednostkach lotniczych, aby całą kartę incydentu
lądowania samolotu Jak-40 w Smoleńsku odczytać przy pełnym składzie
osobowym, co jest precedensem w takich sytuacjach.
Płk Jemielniak przekazuje mi informację, że gen. Majewski chce szybko
zakończyć sprawę, a tym samym najlepiej będzie, jeżeli dobrowolnie
poddam się karze. Odmawiając przyjęcia takiego rozwiązania sprawy,
straszony jestem, że gen Majewski może odsunąć mnie od latania, zabrać
mi klasę pilota, a tym samym część przysługującego mi uposażenia,
jednocześnie może „tymczasowo” wysłać mnie do jakiejś innej jednostki,
niewiadomo gdzie, gdzie będę czekał na zakończenie sprawy.
W efekcie rozwiązania 36 SPLT, pomimo wielokrotnych zapowiedzi, że
zostaną przeprowadzone rozmowy kadrowe, na których każdy dostanie nową
propozycję, ja miałem jedynie jedną, na której dowiedziałem się, że nie
ma dla mnie etatu.
W grudniu przychodzi imienny rozkaz, który nakazuje stawić mi się na
początku stycznia w jednostce w Krakowie, bez żadnych szczegółów jaką
funkcję miałbym tam pełnić. Z obawy, że ziści się scenariusz wskazany w
czasie jednej z rozmów z płk. Jemielniakiem, że zostanę odsunięty od
latania postanowiłem złożyć wypowiedzenie ze służby zawodowej. Z dniem
01.02.2012r. zostałem porucznikiem rezerwy – emerytem.
I to wszystko spotkało mnie, ponieważ wykonywałem swoje zadania
najlepiej jak tylko potrafiłem. To czeka żołnierza zawodowego, który nie
oczekuje niczego więcej niż odrobinę szacunku i słowa dziękuję za swoją
ofiarną służbę.
23.02.2015r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa postanawia umorzyć śledztwo z
doniesienia gen. L. Majewskiego w sprawie lądowania Jak-40 w Smoleńsku.
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/305403,Minister-sprawiedliwosci-o-ladowaniu-Jaka40-kontrolerzy-popelnili-bledy